"FRONDA", Nr 9-10/1998
 
 

Można dziś spotkać wielu teologów, duszpasterzy, a nawet misjonarzy, którzy twierdzą, że prawdziwym zadaniem katolika nie jest już nawrócenie pojedynczego człowieka na katolicyzm - ale połączenie danej wspólnoty religijnej w całości z Kościołem katolickim - i to tak, aby wspólnota ta nie musiała zmieniać swej wiary. To miałby być cel prawdziwego ekumenizmu. Protestantowi, muzułmaninowi lub hinduiście, którzy - w prawdziwym sensie tego słowa - chcieliby się nawrócić, trzeba by raczej powiedzieć, że powinni stać się lepszym protestantem, muzułmaninem czy lepszym hinduistą. 

Dietrich von Hildebrand
Pseudoekumenizm

Papież Pius XII nazwał go "dwudziestowiecznym doktorem Kościoła". Dietrich von Hildebrand urodził się we Florencji w 1889 roku. Jego ojcem był znany rzeźbiarz niemiecki Adolf von Hildebrand. Dietrich studiował filozofię pod kierunkiem najsłynniejszych filozofów początku wieku, miedzy innymi Edmunda Husserla, Maxa Schelera i Adolfa Reinacha. W 1914 roku nawrócił się na katolicyzm. Przez wiele lat był wykładowcą filozofii na uniwersytecie w Monachium. Głównie zajmował się etyką, a szczególnie teorią wartości. Jego najbardziej znaną książką było opublikowane już po wojnie Przemienie w Chrystusie. 

Zdaniem obecnego biskupa Salzburga, Andreasa Launa, "von Hildebrand miał szczególny charyzmat rozpoznawania znaków czasu, dostrzegania decydujących pytań, a także dawania na nie odpowiedzi, które wynikają z wiary". Ten niemal proroczy dar uwidocznił się zarówno w stosunku Hildebranda do nazizmu, jak później do modernizmu katolickiego.

 Od razu po zakończeniu I wojny światowej von Hildebrand dostrzegł niebezpieczeństwo nazizmu i jako jeden z pierwszych myślicieli niemieckich ostro przeciwstawiał się ideologii narodowego socjalizmu. 

Zwalczaniu nazizmu poświęcił szereg artykułów oraz wystąpień publicznych, zarówno w Niemczech, jak i pozostałych krajach Europy. Po zwycięstwie NSDAP w wyborach i dojściu Hitlera do władzy, von Hildebrand stwierdził, że nie zamierza pozostać w kraju rządzonym przez kryminalistę i opuścił Niemcy udawszy się do Austrii. Nauczał tam filozofii na uniwersytecie w Wiedniu. Z jeszcze większą siłą niż wcześniej atakował Hitlera i jego rządy. W tym celu założył antynazistowską gazetę, Christliche Standestaat. Wkraczające do Austrii wojska niemieckie miały rozkaz pojmać i zabić von Hildebranda, który zdołał zbiec dzięki posiadaniu szwajcarskiego paszportu. W 1940 roku, po przedarciu się przez Francję, Hiszpanię, Portugalię i Brazylię, von Hildebrand dotarł ostatecznie do Stanów Zjednoczonych. Tam otrzymał katedrę filozofii na uniwersytecie Fordham, gdzie wykładał aż do emerytury. Zmarł w 1977 roku w New Rochelle, New York. W wielu książkach, a szczególnie w dwóch - Koń Trojański w mieście Boga z 1967 roku i Spustoszona winnica z 1972 roku - ostro przeciwstawił się tendencjom modernistycznym i liberalnym w Kościele. Gdy krytykował błędy postępowych katolików, opierał się na tekstach Soboru Watykańskiego II i podkreślał wierność Stolicy Świętej. Głównym źródłem kryzysu dzisiejszego katolicyzmu - "największego kryzysu w dziejach Kościoła" - stała się, zdaniem von Hildebranda, relatywizacja prawdy w teologii. Poniżej prezentujemy fragmenty jednej z wymienionych książek von Hildebranda: 

Pseudoekumenizm 

W książce Koń trojański w mieście Boga mówiliśmy o właściwym sensie używania słowa ekumenizm. Przedstawiliśmy też niektóre niebezpieczne nadinterpretacje tego pojęcia, które pojawiły się w okresie posoborowym. Pierwotny zamysł, jaki stał u źródeł ruchu ekumenicznego, wynikał z przekonania, że na schizmatyków, protestantów, żydów, muzułmanów, hinduistów czy buddystów nie można patrzeć jedynie jako na wrogów. Nie można jedynie podkreślać ich błędów, ale trzeba także wskazywać pozytywne elementy w ich religiach. Już pierwsza Encyklika Pawła VI "Ecclesiam suam" pokazywała, że inny jest stosunek do schizmatyków i do protestantów. Ci pierwsi są tylko schizmatykami - od protestantów natomiast różnią nas kwestie dogmatyczne. Zupełnie czym innym jest jednak stosunek katolików do wszystkich niechrześcijan. Trzeba tu zróżnicować, czy chodzi o naszą relację z monoteistami, czyli na przykład żydami i muzułmanami, czy o stosunek do wyznawców religii niemonoteistycznych. Jakkolwiek jednak nie rozumielibyśmy znaczenia ekumenizmu, jedna rzecz nie ulegała wątpliwości: nie wolno dla jedności zawierać takich kompromisów, które groziłyby odstąpieniem choćby na jotę od depositum catholicae fidei.

 Tu zajmiemy się przede wszystkim stosunkiem do żydów. Właśnie z nimi łączy nas głęboka więź. Łączy nas o tyle, o ile uznaje się Stary Testament za prawdziwe objawienie Boga; z drugiej strony pozostajemy do nich w osobliwym stosunku przeciwieństwa, bowiem zaprzeczają oni objawieniu Boga w Chrystusie i w objawieniu tym widzą zafałszowanie. 

Otóż źle rozumiany ekumenizm - choroba, którą można by nazwać pseudoekumenizmem - tu właśnie przyniósł najbardziej zaskakujące rezultaty. Powszechną wręcz opinią stało się dziś w Kościele spoglądanie na religię Izraela jako na równoległą drogę do Boga, która może jest tylko trochę mniej doskonała niż droga chrześcijan. Nie powinno się już więcej próbować nawracać żydów - powinno się, co ma być wyrazem szacunku i respektu, pozwolić im podążać własną drogą.

 Ten pogląd pozostaje jawnie w radykalnej sprzeczności ze słowami Chrystusa i intencją Apostołów. Czyż mało jest fragmentów w Ewangeliach, gdzie Chrystus daje wyraz swemu bólowi, że Żydzi go nie poznali? Czyż tymi, którym zwiastował Objawienie Boże, apostołami i uczniami nie byli właśnie Żydzi? Czy Piotr, odpowiedziawszy na pytanie Chrystusa: "Za kogo mnie macie?", nie powiedział: "Tyś jest Chrystus, Syn Boga Żywego" (Mt 16, 16)? I czy pierwszym zadaniem Apostołów po Zesłaniu Ducha Świętego nie było nawrócenie Żydów do pełnego objawienia chrześcijańskiego? Gdy Żydzi pytali apostołów: "Bracia, cóż winniśmy czynić?", Piotr odpowiedział: "Żałujcie za grzechy i niechaj każdy z was da się ochrzcić" (Dz 2, 37). Czyż św. Paweł nie mówił o nawróceniu Żydów jako o wielkim celu i czyż nie powiedział "odłamane zostały z powodu niewiary" (Rz 11, 20) i dalej "ale i oni, jeżeli nie będą trwali w niewierze, zostaną wszczepieni" (Rz 11, 23)? Czyż fakt, że Nowy Testament stanowi wypełnienie Starego, nie jest oczywistym przeświadczeniem i dla katolików, i dla protestantów?

 To przeświadczenie jest znacznie głębsze aniżeli uznanie Starego Testamentu za Objawienie Boże.

 Abstrahując już od tego, że rozpowszechniona dziś w Kościele opinia pozostaje w sprzeczności ze słowami Chrystusa i apostołów, ba! - z całą nauką Kościoła, jest ona także objawem wielkiego braku miłości do Żydów.

 Najgłębszym źródłem prawdziwej miłości bliźniego jest troska o jego zbawienie wieczne. Dlatego przy każdym spotkaniu z innym człowiekiem należy upatrywać w nim albo żywego członka Ciała Chrystusa, albo katechumena "in spe".

 Niech nikt nie mówi: człowiek może zdobyć swe zbawienie wieczne także poza Kościołem - czy to jako protestant, czy jako niechrześcijanin - bo jest to dogmat zdefiniowany już w czasie I Soboru Watykańskiego.

 Tak jest z pewnością, ale nie zmienia to niczego w nakazie Chrystusa: "Idźcie na cały świat, uczcie wszystkie narody i chrzcijcie je" - podobnie jak nie ulega zmianie ogromne znaczenie uwielbiania Boga w prawdzie, w Chrystusie, "per ipsum, cum ipso, et in ipso". Chwała Boga - "glorificatio", która możliwa jest tylko w prawdziwej wierze, w związku z Bogiem przez łaskę uświęcającą i wszystkie sakramenty, ma nieskończoną wartość. Tego zatem wezwania do apostolstwa, które wypływa z prawdziwej miłości do Chrystusa, nie można oddzielać od prawdziwej miłości bliźniego. Miłość bliźniego ufundowana jest bowiem na miłości Chrystusa. Dziś na miejsce prawdziwej miłości wkracza grzeczny szacunek - typowy przykład "zeświecczenia". Jeszcze gorszy jest fakt, że rezygnuje się z przyporządkowania Starego Testamentu Nowemu. Trzeba zapytać: czy Chrystus jest tym Mesjaszem, o którym mówi Izajasz - czy jest on Synem Boga, który zbawił ludzkość? Jeśli tak, to oczekiwanie na innego Mesjasza jest oczywistym błędem, a nie równoległą drogą do Boga. Twierdzenie takie, w świetle Prawdy i przed Bogiem, jest zdradą Chrystusa i zaprzeczeniem faktu, że objawienie Starego Testamentu stanowi istotną część Objawienia chrześcijańskiego.

 Czy Chrystus jest Synem Boga - Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba? Czy jest On przyrzeczonym Abrahamowi przez Boga Zbawcą? Czyż Chrystus nie powiedział: "Abraham, ojciec wasz, cieszył się, że miał oglądać dzień mój, i oglądał i radował się" (Jan 8, 56); i dalej czy nie mówił : "Nie przyszedłem znieść prawa, ale je wypełnić" (Mt 5, 17)? Jak to możliwe, że pseudoekumenizm przyniósł owoce, które pozostają w radykalnej opozycji do Ewangelii, nauki apostołów i Kościoła?

 Powszechny pogląd na nawrócenie Żydów pozostaje zatem w jaskrawej sprzeczności w stosunku do nauki Ewangelii i listów św. Pawła. Nauce tej w takim samym stopniu przeczy inna, rozpowszechniona opinia dotycząca przyjmowania niekatolików do Kościoła świętego. Można dziś spotkać wielu teologów, duszpasterzy, a nawet misjonarzy, którzy twierdzą, że prawdziwym zadaniem katolika nie jest już nawrócenie pojedynczego człowieka na katolicyzm - ale połączenie danej wspólnoty religijnej w całości z Kościołem katolickim - i to tak, aby wspólnota ta nie musiała zmieniać swej wiary. To miałby być cel prawdziwego ekumenizmu. Protestantowi, muzułmaninowi lub hinduiście, którzy - w prawdziwym sensie tego słowa - chcieliby się nawrócić, trzeba by raczej powiedzieć, że powinni stać się lepszym protestantem, muzułmaninem czy lepszym hinduistą. Czyż ci teologowie, księża i misjonarze w ogóle czytali kiedykolwiek Ewangelię? A może zapomnieli, co Chrystus powiedział przed Wniebowstąpieniem: "Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony" (Mk 16, 15 - 16).

 W tej rozpowszechnionej postawie, w owym wypaczonym ekumenizmie, kryje się wiele ciężkich błędów. Po pierwsze: jest to jawne ignorowanie nakazu Chrystusa. Po drugie: wobec niechrześcijan jest to fatalne pomniejszenie Objawienia Boga. Teologowie ci zachowują się tak, jakby Objawienie Boga w Chrystusie, czy też śmierć Chrystusa na krzyżu były czymś zbytecznym. Bowiem z punktu widzenia wyznawców pseudoekumenizmu wszyscy zostaliby zbawieni wtedy, gdy dochowaliby wierności swej religii. Dotyczy to przede wszystkim Żydów.

 Po trzecie: w takiej postawie objawia się całkowity brak zainteresowania Prawdą. Pytanie o to, która religia jest prawdziwa, traci zupełnie znaczenie. Ostateczna powaga, która przynależy prawdzie, i od której zależny jest los wszelkiej religii, zostaje zignorowana. W ten sposób jednak niszczy się istotę Kościoła świętego, ba! - całej religii chrześcijańskiej. Nie ma wtedy racji dla ich istnienia. Albo nauka Kościoła jest prawdziwym objawieniem Boga - objawieniem Chrystusa, czyli czymś absolutnie i bezwarunkowo prawdziwym, albo jest niczym.

 Po czwarte: ze stanowiska tego wynika eliminacja chwały Boga - "glorificatio". Jakąś rolę odgrywa wyłącznie zbawienie - "salvatio". 

[...] Po piąte w końcu: w opisanej tu, rozpowszechnionej postawie teologicznej przejawia się w najwyższym stopniu depersonalizacja i kolektywizm, który polega na tym, że liczy się nie osoba, a tylko wspólnota. Indywiduum nie potrzebuje nawrócenia, nie potrzebuje przewodnika od ciemności do światła, nie potrzebuje w pełni doświadczyć objawienia Chrystusa, nie potrzebuje zdobyć udziału w nadprzyrodzonym życiu łaski przez chrzest i doznawać strumienia łaski za pośrednictwem sakramentów. Ważne ma być jedynie zewnętrzne połączenie wszystkich wspólnot religijnych. Tylko, że takie połączenie nigdy nie będzie jednością - będzie tylko sumą. Dążenie do owej pozornej jedności jest typowym skutkiem ciężkiego błędu, który polega na przedkładaniu jedności nad prawdę. Czyż teologowie ci nie widzą, że taki zewnętrzny związek nie przyczyniałby się w żadnej mierze do uwielbienia Boga i w żadnej mierze nie byłby wypełnieniem uroczystego nakazu Chrystusa i jego modlitwy: "Ut unum sint"?!

 Apostolstwo należy do istoty Kościoła świętego; apostolstwo, czyli dążenie do nawrócenia każdej duszy, która w oczach Kościoła znaczy więcej niż los jakiejkolwiek naturalnej wspólnoty. Apostolstwo jest koniecznym owocem tak miłości Boga, jak też prawdziwej miłości bliźniego. Miłość Boga pobudza Kościół, ale także prawdziwego chrześcijanina do tego, by pociągnąć każdego człowieka do pełnego światła prawdy, którą zawiera nauka świętego Kościoła. Każdy chrześcijanin musi tęsknić do tego, by wszyscy poznali objawienie Chrystusa i odpowiedzieli na nie wiarą; aby każde kolano zgięło się przed Jezusem Chrystusem. I tego samego wymaga prawdziwa miłość bliźniego. Jak mogę kogoś kochać i nie płonąć pragnieniem, by poznał on Jezusa Chrystusa, jednorodzonego Syna Bożego i Epifanię Boga, aby nie został pociągnięty do Jego światła, aby w Niego wierzył, kochał Go, ba!, by wiedział, że jest przez Niego kochany? Jak mogę kochać bliźniego, nie życząc mu już na ziemi największego szczęścia: błogosławionego spotkania z Jezusem Chrystusem? Jak mogę się zaspokoić tym, że nieskończone miłosierdzie Boga - być może - mimo błędnej wiary albo niewiary danego człowieka nie odmówi mu wiecznego szczęścia?

 Zaprawdę, wszelkie dzieła miłości bliźniego są niczym, jeśli stanę się obojętny wobec tego, co jest najwyższym dobrem człowieka: znalezienie prawdziwego Boga i włączenie się do mistycznego Ciała Chrystusa. 

Widzimy, do jakich strasznych błędów może prowadzić pseudoekumenizm i do jakich, niestety, wielokrotnie doprowadził. Nie ma to nic wspólnego z duchem prawdziwego ekumenizmu, więcej: radykalnie mu zaprzecza. 

Dietrich von Hildebrand

(fragment z książki "Der verwüstete Weinberg")
tłumaczył: Jan Klejnot