KONFERENCJA III
Spotkanie z drugim człowiekiem sprawdzianem autentyczności życia duchowego
[Zacznijmy koniecznie od czytań Liturgii Słowa w Mszy Św. na wtorek IV tygodnia Wielkiego Postu !]
1. Wstęp (streszczenie poprzedniej konferencji)
Wczorajsze rozważanie poświęciłem ważnej kwestii. To w moim odczuciu jeden z najbardziej palących współczesnych problemów w życiu wiarą: ożywienie wrażliwości wewnętrznej. Patrząc na świat mam często wrażenie, że tworzy się mentalność, kultura, wnikająca również w obyczaje chrześcijańskie, która polega na powierzchownym podejściu do życia. Wówczas patrzymy na zewnętrzny świat jakby z obojętnością i łatwo poddajemy się najrozmaitszym manipulacjom -- bo to, co sami myślimy, co chcielibyśmy powiedzieć, uczynić, jest otoczone warstwą wstydu, niepopularności. Tak, jakby nie było warto pokazywać siebie naprawdę. I wtedy, niezauważalnie, zanika w nas wewnętrzna wrażliwość na świat. Możemy tak przeżyć długi czas, zabiegani, zatroskani, zagadani, nie myślący o życiu duchowym. Ma się wtedy wrażenie, że dzisiejszy świat poszukuje, czy wręcz produkuje takich właśnie ludzi, który postąpią bezmyślnie, odruchowo, powierzchownie, a gdzieś stłumią własną osobowość.
Mówiłem wczoraj, że jeśli pojawi się w nas pragnienie ożywienia życia wewnętrznego, grozi nam nieuchronne ryzyko. To, co w życiu wypływa z naszego serca, jest jednocześnie trudne i zagrożone przez dwie skrajności: pierwsza to popadnięcie w poczucie winy, gdy człowiek wgłębiający się w skryte motywacje własnego postępowania zobaczy wielokrotnie, ile jest podłości, egoizmu, niepotrzebnej złośliwości, fałszu w jego działaniu
-- i może się tym po prostu zawstydzić, a nawet zniechęcić do dalszego życia duchowego, bo wolałby, żeby te kwestie pozostały tabu, nietkniętym problemem, którego nie wolno poruszyć.Druga skrajność to jakby ucieczka przed tym poczuciem winy w zewnętrzną poprawność, w idealny sposób działania, mówienia, nawet czasami mimiki twarzy, gestów, tak jakbym już był doskonałym człowiekiem, któremu nikt nic nie może zarzucić. Wiąże się to z powierzchownym rozumieniem świętości jako zewnętrznej poprawności również w wykonywaniu praktyk religijnych, które mogą nawet stać się wówczas intensywne i męczące, ale będą w gruncie rzeczy podyktowane pragnieniem zadowolenia z siebie i własnej satysfakcji.
Mówiliśmy, że właściwe życie duchowe polega na tym, żeby uniknąć tych dwóch skłonności, a podążać w uczciwym rozeznawaniu swojego własnego serca, w pragnieniu rozwoju, ale z ogromną pokorą względem siebie samego, by przypadkiem nie uwierzyć we własną doskonałość.
2.
"Nie mam człowieka"Dzisiaj chciałbym zrobić następny krok w tym rozważaniu, to znaczy zastanowić się wraz z wami nad tym, jak sprawdzić, jak poznać, czy to życie duchowe, które staramy się prowadzić, jest rzeczywiście dla nas rozwijające, czy przybliża nas do Ewangelii i czy wnosi w świat to, czego czysto po ludzku nie można zrobić: radość życia, tajemniczą, dyskretną obecność Pana Boga wśród nas.
I oto nasza dzisiejsza
Ewangelia (z wtorku IV tygodnia Wielkiego Postu) pokazuje scenę, w której chory od bardzo wielu, 38, lat człowiek wyznaje Jezusowi, który pyta go, czy chce stać się zdrowym, że "nie ma człowieka", aby go wprowadził do sadzawki. To poruszająco proste zdanie "nie ma człowieka" brzmi trochę jak echo Sokratesa, który z lampą "szukał człowieka". To brzmi jak jakieś niepokojące, przejmujące wyznanie człowieka do głębi samotnego, który -- wyobraźmy to sobie -- jest wśród tłumu ludzi (za chwilę Ewangelista powie, że Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu); a w Jerozolimie, wśród tysięcy pielgrzymów, ten człowiek pozostaje sam. Gdy chwilę pomyślimy nad naszymi troskami, kłopotami, wielokrotnie odnosimy podobne wrażenie wielkiej samotności. Nie ma człowieka.Jeśli z tego głodu, z tego pragnienia spotkania człowieka wydobędziemy wskazówkę dla życia duchowego, to może się okazać, że odkrywamy w ten sposób drogowskaz rozjaśniający nasze ścieżki życia. Świętość nie jawi się już wówczas jako realizacja własnego planu, własnych pomysłów czy marzeń. Świętość ma raczej miejsce tam, gdzie człowiek umie spotkać drugiego człowieka.
Przypomnijmy sobie z opisu Sądu Ostatecznego u św. Mateusza w słynnym rozdziale 25: "Byłem głodny, a daliście mi jeść, byłem spragniony, a daliście mi pić, byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie". Prawdziwa świętość, bo przecież o nią chodzi w tym opisie u św. Mateusza, polega na tym, by względem drugiego człowieka, i to właśnie słabego, doznającego niedoli czy niepokoju, zachować się tak, by poczuł on, że spotkał się z drugim człowiekiem. Pomyślmy, do jakiego stopnia to, co pozornie takie piękne i łatwe do powiedzenia, jest sprzeczne z naszym codziennym doświadczeniem. Widzimy nieraz, jak bardzo człowiek słaby, czy to fizycznie czy intelektualnie, albo mniej kulturalny czy niezaradny życiowo, zostaje odruchowo zepchnięty na margines.
Może to być przy stole na imieninach: ten, kto nie umie się zachować i powie coś niezręcznie, natychmiast wystawia się na ryzyko żartów, złośliwości, przykrości, bo jest słabszy i gorszy. Jak często w gronie rodziny, wśród rodzeństwa, dzieci tak się zachowują, by tego słabego wypchnąć: niech on wykonuje najgorsze posługi, bo my jesteśmy silniejsi, umiemy się przed tym obronić. Na każdym kroku mamy to podejście, żeby słabość drugiego człowieka wykorzystać dla pokazania siebie od lepszej strony, a nawet
czasem wytropić, wyśledzić malutki słaby punkt w drugim człowieku i bezlitośnie wykorzystać choćby chwilową przewagę.To jest pewien odruch, który wchodzi nam w krew do tego stopnia, że przestajemy sobie w ogóle zdawać sprawę, na ile nasze reakcje na drugiego człowieka potrafią go poniżyć i zniszczyć. Często zdarza się wręcz, że ten człowiek tak naprawdę jest wartościowszy od nas, tylko boimy się to przyznać, ucieszyć się tym, pokazać to; za wszelką cenę wychwycimy taką słabość, która pozwoli nam choć przez moment nad nim górować.
3. Postawa Jezusa względem drugiego człowieka
Oto Jezus w naszej dzisiejszej Ewangelii swoją postawą względem tego słabego, poniżonego człowieka pokazuje, co to znaczy spotkać drugą osobę i podnieść ją, dać jej życie. Oto, gdy Jezus orientuje się, że ten człowiek już od długiego czasu czeka na uzdrowienie, stawia mu pozornie banalne pytanie: "Czy chcesz stać się zdrowym?" A przecież to chyba oczywiste. Ale zwróćmy uwagę, że gdy prześledzimy różne uzdrowienia w Ewangeliach, nigdy Jezus nie narzuca się z pełnieniem dobrych uczynków, tylko w wielu wypadkach uprzednio pyta: "Co chcesz, abym ci uczynił?" -- "Panie, abym przejrzał".
Dlaczego tak? Dlatego, że Jezus nie przyjmuje postawy osoby nadopiekuńczej, która z góry lepiej wie, co jest potrzebne słabemu. Jezus, nawet w spotkaniu z rażącą słabością drugiego człowieka, przyznaje choremu godność i ożliwość powiedzenia od siebie tego, co myśli. I dalej, gdy następuje nawrócenie, Jezus, pomimo szabatu, mówi do uzdrowionego: "Wstań, weź swoje łoże i chodź!" Dlaczego ten ostentacyjny gest? Przecież znacznie roztropniej byłoby powiedzieć: "Tylko po cichu, nie ruszaj przypadkiem swoich noszy, żeby nikt nie widział, że zostałeś uzdrowiony, bo jest szabat". Nie, ten gest wzięcia łoża we własne ręce jest głęboko symboliczny, bo on oznacza tyle: ten człowiek ma teraz swoje życie we własnych rękach. To co dotąd było znakiem jego hańby, grzechu i poniżenia, teraz będzie znakiem jego radości i wolności. Człowiek, którego spotkał Jezus, czuje
się wolny, godny, dowartościowany w Jego oczach. To spotkanie nie ma w sobie nic z wywyższania się Jezusa nad tego chromego. Do tego stopnia, że tuż po uzdrowieniu Jezus się usuwa, jakby dyskretnie unikał jakiejkolwiek chwały osobistej. A potem, choć wie, że to mu zagrozi prześladowaniami, znajdzie tego człowieka, bo zatroskany o niego, pragnie go jeszcze upomnieć: "Nie grzesz już więcej, by Ci się coś gorszego nie przydarzyło".Dlaczego to spotkanie z drugim człowiekiem jest takie ważne? Bo, moi drodzy, większość czasu naszego życia związana jest ze spotkaniami z innymi ludźmi. Czy to będzie rozmowa przez telefon, czy spotkanie wzrokiem na ulicy, czy rozmowa w domu, czy odwiedziny, czy przyjęcie gości -- my spotykamy drugiego człowieka. I dopiero wtedy możemy zobaczyć jakość naszego życia wewnętrznego, jeżeli to spotkanie drugiego człowieka będzie prawdziwą, pokorną i po cichu radosną służbą jego godności. Gdy drugi człowiek poczuje się doceniony, pokochany, gdy dozna gestu przebaczenia, zrozumienia, solidarności. Kiedy na jego twarzy zarysuje się człowieczeństwo.
Wtedy możemy powiedzieć, że nasze życie duchowe nabiera rysów autentyczności. I jeśli słyszymy w Ewangelii to dramatyczne powiedzenie: "Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki", to jest to świadectwo ogromnej pustki duchowej. Jeżeli w życiu zarzucono by nam, że "nie ma człowieka", że nie ma z kim się spotkać, zrozumieć, dogadać, to znaczy, że nasze życie duchowe jest ciągle bardzo dalekie od dojrzałości.
Bo Jezus, jak to pokazuje wyraźnie, jest gotów wszystko postawić na jedną kartę, zaryzykować, by nawet w szabat dokonać uzdrowienia, bo oto ten człowiek był potrzebujący i czekał na to spotkanie tak wiele lat. Ono nie cierpi zwłoki, nie można go odroczyć do jutra. Ono dziś
jest znakiem prawdziwej miłości Boga.
4. Moje miejsce naprzeciw Jezusa
Ale gdy wmyślimy się jeszcze bardziej w dzisiejsze opowiadanie ewangeliczne, możemy odwrócić role i pomyśleć, że to nieprawda, iż my zawsze stajemy po stronie dobroczyńców życzliwych dla drugiego człowieka. To przecież każdy z nas, czytając dzisiejszą ewangelię, może powiedzieć o sobie samym: Jestem chromy, duchowo słaby, nie umiem chodzić, nie umiem żyć tak, by drugi człowiek mógł wyjść umocniony ze spotkania ze mną. Gdy wnikniemy w myśl dzisiejszej Ewangelii, musimy przyznać, że to my potrzebujemy drugiego człowieka, żeby nas nauczył ludzkiego reagowania, życzliwości, przebaczenia, dobroci. Gdybym był całkiem sam, mogło by mi się wydawać, że dążę do świętości, ale nie byłoby to prawdziwe. A to właśnie drugi człowiek, choćby był trudny, złośliwy, smutny, przykry, on staje się przewodnikiem mojej drogi do pogłębienia chrześcijaństwa.
Tylko wtedy naprawdę zaczynam się rozwijać duchowo, jeśli ja spotkam drugiego człowieka, który swoim życiem, wymaganiami, cierpieniami, nauczy mnie człowieczeństwa. I w tym sensie, gdy czytamy jeszcze raz tę Ewangelię: "Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki", może się w nas obudzić na nowo głód tego, by wreszcie spotkać -- choćby tych, z
którymi mieszkamy, rozmawiamy, których niby doskonale znamy. To właśnie spotkanie z nimi może nas na nowo nauczyć człowieczeństwa.A wtedy, tak jak w dzisiejszej Ewangelii, nie zdziwimy się, że Jezus uzdrawia także w szabat. Bo to spotkanie, które wyzwala, które uczy żyć, to spotkanie, które przynosi najgłębszą radość -- nie znosi zwłoki, nie można go odłożyć na później. To właśnie dziś jest chwila, gdy na nowo mogę tego kontaktu, tego przeżycia zapragnąć i szukać.