X. Jan Konarski

KONFERENCJA II

Potrzeba ożywienia wrażliwości na własne życie wewnętrzne

[Zacznijmy koniecznie od czytań Liturgii Słowa w Mszy Św. na Uroczystość Zwiastowania Pańskiego, która przypadła w b.r. na poniedziałek w IV tygodniu Wielkiego Postu]


 

1. Wstęp. Powierzchowność życia

Chciałbym rozpocząć dzisiejszą refleksję od dosyć pesymistycznego stwierdzenia. Żyjemy w czasach, które nie sprzyjają życiu wewnętrznemu. Raczej mamy tendencję do zobojętnienia i do tego, by bezrefleksyjnie włączyć się w nurt życia, dać się pochłonąć rozmaitym problemom, czy to kwestiom zdrowia, czy sprawom materialnym kariery, sukcesu czy całkiem prozaicznym kłopotom codzienności.

Wiele znaków takiego spustoszenia wewnętrznego zauważamy na co dzień. Od najprostszych obserwacji, kiedy próbujemy, idąc ulicą, jadąc tramwajem, stojąc w kolejce spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi, bardzo często spotykamy się z matowym spojrzeniem, które nic nie mówi. Gdy pojawi się jakikolwiek problem, to najczęściej ludzie zachowają się obojętnie, i to wcale nie tylko wtedy, gdy wiąże się to z jakimś ryzykiem. Ot, najprostszy przykład: czasem do kościoła przez uchylone drzwi wejdzie pies - a ludzie stoją bez ruchu i odwracają wzrok.

Nasze zachowania sugerują, że obecni jesteśmy tylko ciałem, a myśl ucieka w nieznane. Życzliwa reakcja na jakąkolwiek próbę kontaktu należy do rzadkości. Musimy przyznać, że całe nasze życie przesiąknięte jest tego typu mentalnością. Wyrażenie własnego zdania staje się obce i dziwne. Jesteśmy sterowani, manipulowani, czy to pod wpływem reklam, czy układu towarów na półkach, czy pod wpływem serialu telewizyjnego, który wdrukowuje w nas gotowe wzorce postępowania. My zaś sami - jakby wycofujemy się z życia, i nawet, gdy zdaje się nam, że mamy swoje prywatne zdanie, to pozostaje ono tak głęboko w nas ukryte, że tak naprawdę jego świadomość powoli się w nas zaciera.

Rozmawiałem niedawno ze znajomym, który pracuje w banku na średnim stanowisku. Zapytałem go, co się dzieje, jeśli jego sumienie nakazuje mu postąpić inaczej, niż mówi zwierzchnik. On mi się roześmiał w nos i mówi: "Proszę księdza, to po prostu niemożliwe!"

Cała atmosfera życia społecznego pcha nas do rozmycia własnej świadomości w szerokim nurcie mody, zwyczajów, życiowej wygody. Wówczas mamy wrażenie, że dobrze wpisujemy się w otoczenie, ale tak naprawdę na pogłębioną refleksję nad własnym postępowaniem nie mamy już nie tylko czasu, ale wręcz odwagi, bo wymagałoby to stanięcia twarzą w twarz z trudną rzeczywistością własnego "ja".

Kiedyś mówiłem kazanie dla dzieci i chciałem opowiedzieć jakieś wydarzenie z życia rodzinnego. Mówię: "Dzieci wróciły do domu pierwsze, a potem wraca mama i od razu od drzwi zaczyna krzyczeć, że coś nie zrobione, że tornister leży nie tam, gdzie powinien, że pobrudzona podłoga..." A dzieci na to w śmiech! Trochę zaskoczony pytam: "Dlaczego wy się tak śmiejecie?" A dzieci mówią: "Bo u nas właśnie tak jest!". Mama wraca zdenerwowana, wyrzuca z siebie stresy i napięcia znoszone w pracy i w najbliższym otoczeniu. A tymczasem, gdybyśmy pomyśleli, co się wtedy dzieje, to powiemy tak: ta kobieta przerzuca na słabszego, na stosunkowo mało winne dziecko wszystkie napięcia, którymi żyje. Czyni to, ponieważ ten słabszy człowiek nie będzie umiał się skutecznie obronić.

Jeśli pozwalamy na to, by życie przebiegało na zasadzie powierzchownych reakcji na wydarzenia, by było dyktowane nerwami, popędami, złośliwością, to bardzo trudno nam będzie podjąć życie wewnętrzne. Im bardziej bowiem żyjemy powierzchownie, tym łatwiej, w razie trudności, przerzucimy winę na drugiego człowieka: szefa, kolegę, koleżankę, kogoś z rodziny (współmałżonka, teściową...). Wszyscy będą naokoło winni, a szybkie znalezienie wymówki da nam - choć powierzchowne - poczucie komfortu psychicznego.

 

2. Ryzyko związane z ożywieniem wrażliwości

Ale czasem, jak w przypowieści o Synu Marnotrawnym, nadejdą chwile tak trudne: czy to będzie choroba w rodzinie, czy śmierć kogoś bliskiego, czy niepowodzenia życiowe; czy po prostu przyjdą chwile wyciszenia i zastanowienia się nad sobą - wówczas mamy okazję, by przyznać, że znaczna część naszego powierzchownego działania może wywoływać złe skutki i zadawać cierpienie wokół nas.

Oczywiście, wiąże się z tym duże ryzyko, bo zobaczenie siebie w większej niż dotąd prawdzie, zmusza do zmiany dotychczasowego życia. Bo zło, które ciąży, drażni nas, irytuje, bierze się z własnego serca i zamknięcia na wolę Bożą. Ale nawet wtedy, gdy uwrażliwimy się na najgłębsze motywy działania i na cichy głos sumienia, wcale nie pozostaniemy wolni od dalszego ryzyka. Sama wrażliwość wewnętrzna nie daje bowiem gwarancji rozwoju duchowego.

Jeżeli wyciszymy się i pomyślimy nad naszym działaniem, to może nas ogarnąć ogromne poczucie słabości, poczucie winy. Z jednej strony zapragniemy tym większej doskonałości, poprawności w życiu, uwolnienia się od ciężaru zła, które nam doskwiera, a z drugiej strony grozi nam gorycz i smutek, bo jaskrawiej niż dotąd zobaczymy dręczące i niszczące nas od wewnątrz zło.

Wtedy grozi nam popadnięcie w jedną z dwóch skrajności życia duchowego, które - każda na swój sposób - są jego ślepymi zaułkami.

Pierwsza z nich wypływa z rozczarowania sobą. Gdy bowiem dotąd byliśmy powierzchownie i sztucznie zadowoleni z siebie, nie zauważaliśmy, ile wokół siebie siejemy cierpienia i smutku. A w takich chwilach ciszy mogą się jeszcze nasunąć wyrzuty sumienia w odniesieniu do przeszłości, na przykład, gdy wychowanie dzieci okaże się życiową porażką, albo, gdy bezradnie zobaczymy, jak wnuki przestają chodzić do kościoła, nie modlą się, są aroganccy, żyją zupełnie inaczej, niż tego byśmy sobie życzyli. Wtedy może ogarnąć nas, jakby wypływało na powierzchnię naszej świadomości, smutne poczucie winy. Zamiast rozwoju życia duchowego, obudzenie wewnętrznej wrażliwości może wywołać rozgoryczenie i żal.

A druga możliwość, jakby odwrotna, to z kolei ucieczka przed poczuciem winy w iluzję poprawności zachowań i praktyk religijnych. Zwracając baczną uwagę na działanie sumienia, na reakcje, słowa i gesty, ton głosu, wyraz twarzy, spojrzenie, to mogę popaść w zbyt szybkie utożsamienie świętości z osobistą doskonałością. Dla otoczenia może się to stać wręcz nieznośne, bo pod pozorem dążenia do doskonałości mogę lekceważąco spoglądać na otoczenie, a zarazem w najlepsze pielęgnować dalej najzwyklejsze wady. Pomylę na przykład wytrwałość z uporem, radykalizm z bezwzględnością, pobożność z obłudną dewocją. Grozi mi to, że najgłębszym motywem troski o życie wewnętrzne stanie się wyniosła satysfakcja z własnej nieskazitelności. To trochę tak, jakbym siadał przed takim duchowym zwierciadłem i pytał: "Zwierciadło, zwierciadło, powiedzże mi przecie, czy jest ktoś świętszy ode mnie na świecie?"

Wtedy zagraża nam zamknięcie oczu na innych ludzi, skoncentrowanie się na samym sobie i zlekceważenie drugiego człowieka. Co więcej, przekonanie o własnej poprawności pozwoli mi na bardzo krytyczne ocenianie innych: wokół widzę samo zło, ludzie nie chodzą do kościoła, nie spowiadają się, nie modlą. Każdy argument stanie się dobry, by podtrzymać mnie w iluzji, że jestem lepszy od innych.

Obie te ślepe uliczki życia duchowego mogą nas do niego bardzo zniechęcić. Gorycz odbierze nam ochotę do życia, a zwłaszcza do wnikliwego badania własnego wnętrza, zaś iluzoryczna doskonałość prędzej czy później pryśnie jak bańka mydlana, demaskując nasze wewnętrzne zakłamanie. Również kontakt z innymi ludźmi, którzy tak egocentrycznie pojmują życie duchowe, może wzbudzić głęboką nieufność do samej myśli, by zadbać o nie na serio.

 

3. Próba spojrzenia w świetle Ewangelii

Jaką drogę wyjścia z takiego impasu proponuje nam Ewangelia? Spójrzmy na dzisiejszy fragment, opisujący scenę Zwiastowania. Archanioł Gabriel roztacza przed Maryją wzniosłą perspektywę życia duchowego. Maryja ma się stać matką Syna Bożego, a jej dziecko zasiądzie na tronie Praojca Dawida i Jego panowaniu nie będzie końca.

Znajdujemy się w sytuacji, w której, jak możemy sobie wyobrazić, obie ślepe uliczki życia duchowego otwierają się jako całkiem realne możliwości. Maryja mogła albo popaść w samozachwyt i powiedzieć: "Jakie to wspaniałe, będę Królową i wszystkie narody padną mi do stóp" - albo w przerażenie i poczucie słabości, niegodności wobec ogłaszanej przez Anioła misji. Takie skrajne postawy spotkamy u uczniów Jezusa, gdy Jakub i Jan będą prosić o pierwsze miejsca w Królestwie Bożym, a z kolei Piotr, na widok cudownego połowu ryb, zakrzyknie: "Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny!"

A Maryja pokazuje najpierw, że prowadzi życie wewnętrzne, skoro "rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie", a dalej, gdy dowiaduje się o niezwykłych planach Bożych, umie powiedzieć z całą pokorą: "Oto ja, służebnica Pańska". Pomyślmy, jakie to doniosłe słowa. Maryja zachowuje się jak wolny człowiek, mający "coś do powiedzenia", mający prostą i wyrazistą osobowość. Uważa się zarazem za służebnicę, czyli za osobę otwartą na Słowo Boże, gotową do zaangażowania siebie do wykonania posługi. Maryja się zgadza, by spełniała się nie jej wola, nie jej plany, tylko by wcielało się Słowo Boga.

W ten sposób wewnętrzne życie Maryi spotyka się z łaską Ducha św. i nabiera pełni sensu i dyskretnego blasku. To wskazówka, zachęta i znak nadziei dla nas, byśmy się nie bali wrażliwości wewnętrznej, ale nie rozumieli jej jako pretekstu do pielęgnowania egocentryzmu, tylko jako prawdziwą szansę otwarcia się na miłosiernego Boga.


Tekst: (c)Ks. Jan Konarski
HTML ©2001 Jerzy F. Gierula
powrót na stronę główną Internetowych Rekolekcji 2001